Nastrojowa, delikatna i słodko-gorzka – tak mógłbym krótko powiedzieć o nowej płycie Adama Bałdycha, polskiego skrzypka nagrywającego dla wytwórni ACT music. Clouds to muzyka pozbawiona własnej szufladki, wychodząca daleko poza estetykę współczesnego, europejskiego jazzu (który z afroamerykańskim jazzem XX wieku zaczyna mieć ostatnio coraz mniej wspólnego); słyszymy nawiązania do minimalistycznej muzyki poważnej i filmowej, a miejscami zdaje nam się, że słuchamy jakiegoś nietypowego, ponadkulturowego folku. W istocie, muzyka ta jest międzynarodowa: oprócz Adama Bałdycha wykonuje ją francuski wiolonczelista Vincent Courtois oraz holenderski pianista Rogier Telderman.
Łagodny i cichy początek oddaje nastrój początku jesieni, nadciągającej wraz z szarymi chmurami jakiejś smutno-radosnej zadumy nad pięknem i przemijaniem. Gdzieś w oddali wybrzmiewa znajome, pierwotne, folkowe brzmienie szorstkich i nieperfekcyjnie intonujących skrzypiec ogołocone niemalże całkowicie z ornamentyki. W utworze Early Spring fortepian i smyczki tworzą wyraźny, lecz wcale nie monotonny rytm przywodzący na myśl kompozycje Philipa Glassa i Steve’a Reicha; nie powtarzają jednak precyzyjnie matematycznych schematów, lecz płyną, rozwijając swobodnie melodię, nie tracąc ani na chwilę ducha improwizacji. Muzyka bywa czasem zabawą, a czasem egzystencjalną refleksją. Ascetyczny Floricel to prosta, liryczna melodia grana unisono w jednostajnym, ciemnym rytmie. W głębiny egzystencjalnej zadumy wciąga nas The beginning of a dream, atonalny i arytmiczny; lecz w następnych utworach słyszymy już radość i delikatność, prostotę harmonii, tradycyjną, swojską kolorystykę oraz współczesny feeling. Album zamyka oszczędna kompozycja Au desert, w której klimat pustyni jest zbudowany bez sięgania po egzotyczne skale arabskie, samymi tylko glissandami i chwiejną intonacją.
Clouds to album dobry zarówno do zadumy, jak i do relaksu, łączący tradycję z nowoczesnością, pełen autentycznych emocji i pięknych dźwięków. Czy trzeba w muzyce czegoś więcej?
28.09.2020